Mały Kaziu Najda miał siedem lat gdy niedaleko swojego domu znalazł coś co przypominało pióro do pisania. Zaciekawiony chciał je odkręcić i wtedy nastąpił wybuch. Chłopiec został ciężko ranny.
Kaziu urodził się w 1938 roku. Jego rodzicami byli Józef Najda – robotnik kolejowy oraz Maria Najda z domu Skrzek – zajmująca się domem i wychowaniem dzieci. Mieszkali w poddębickich Grabinach. Gospodarzyli na trzech hektarach ubogiej, piaszczystej ziemi. Pensja Józefa była jedynym stałym elementem ich domowego budżetu. Józef Najda był przysłowiową złotą rączką. Znał się na ciesielce, potrafił zbudować dom z drewnianych bali, w razie potrzeby zreperował zepsuty but. Umiał też wymurować ściany i zbudować kaflowy piec. Mawiał, że na świecie nie ma rzeczy bezużytecznej, stąd też gromadził rozmaite dobra w swoim obejściu, które wcześniej czy później znajdowały swoje zastosowanie. Własnoręcznie zbudował swój dom do którego wraz z żoną i gromadą dzieci wprowadził się w 1939 roku.
Mały Kaziu był czwartym dzieckiem swoich rodziców. Łącznie państwo Najdowie mieli ich siedmioro. W czasie wojny w 1943 roku na czerwonkę zmarła jego siostrzyczka Stasia. W tym okresie epidemia tej choroby nawiedziła poddębickie wsie i dziesiątki dzieci nie przeżyło jej ataku. Zmarłe dzieci z Grabin i okolic spoczywają na cmentarzu w Straszęcinie. Wraz z upływem lat coraz więcej tych maleńkich mogił ulega zapomnieniu i ginie pamięć o pochowanych tu dzieciach.
W 1942 roku jego Józefa Najdę Niemcy zabrali na roboty przymusowe. Wrócił stamtąd dopiero po zakończeniu wojny. Jego żona została sama z piątką dzieci i musiała podołać ich utrzymaniu. Nie było to łatwe, ale nawykła do ciężkiego życia kobieta radziła sobie jak umiała.
W 1944 roku pod dom w którym mieszkała Maria Najda wraz z swoimi dziećmi podeszła linia frontu. Pod fundamentami biegły rosyjskie okopy a podwórko było ziemią niczyją. Za płotem były już niemieckie linie. Trwało to pół roku. Na ten czas razem z dziećmi przed wojną uciekła do Korzeniowa, gdzie przygarnął ich jeden z gospodarzy. -To były bardzo tragiczne miesiące -wspominała po latach Maria Najda. Głodne, chłodne i biedne.
Jej dom jako jedyny z okolicy ocalał z wojennej zawieruchy. Stracił dach, a drewnianey ściany podziurawione były pociskami i odłamkami. Wokół leżało pełno wojennych pamiątek – broni, pocisków i min pułapek.
Któregoś dnia Kaziu wyszedł z domu. Parę minut po tym rozległ się huk eksplozji. Jego mama pobiegła w tym kierunku zobaczyła nieprzytomnego chłopca z ranami piersi, brzucha i twarzy. Przybyli na pomoc sąsiedzi konnym wozem zabrali dziecko do Dębicy. Stamtąd przewieziono je do Tarnowa. Zmarł tam po kilku dniach. Pochowano go gdzieś w Tarnowie.
Po małym Kaziu z Grabin nie zachowały się żadne pamiątki. Nie ma też swojego grobu. Żył tylko w pamięci swojej mamy, która opowiadała historię o nim swoim dzieciom i wnukom.
Wierzę, że dzięki temu opowiadaniu żyć będzie w pamięci ludzi, którzy przeczytają tę historię.
Aleksander Rozsłanowski