Stara Dębica

Jak Antek z Chotowej zrozumiał, że tylko żona życiu nadaje sens. Bez niej człowiek jest jak pies w szczerym polu – gdzie spojrzy tam tylko pustka i nie wie dokąd pójść

W czasach gdy nie było jeszcze kolei, co z Dębicy do Tarnowa prowadzi, żył w Chotowej chłop o imieniu Antek. Mieszkał sam, bo rodzice go wcześnie odumarli, ale robotą w polu nie chciał się trudnić, bo to ciężkie jest zajęcie, a ziemia człowieka do miejsca wiąże. A on wolność ukochał nade wszystko. Tej wolności się oddając plątał się po okolicy targi miejscowe odwiedzając. Z Żydami czasem coś handlując, niekiedy gdzieś się do roboty najął, żeby parę groszy przy duszy mieć. Ale nigdzie miejsca zagrzać nie mógł.

Antek był awanturniczej natury. Wzrostu wielkiego, budził grozę. Trochę tak jak niedźwiedź wyglądał. Łapą wielką jak bochen chleba, jak czasem kogoś w łeb zdzielił, to ten nieszczęśnik chwilę w powietrzu leciał, zanim na ziemię w kurz upadł. Nierzadko w poniedziałki na targu w Pilźnie spotkać go można było, ale częściej niż handel ciekawość świata go tam gnała. A że ta ciekawość innych drażniła, to czasem w bójkę się wdawał. Pewnego razu zaczaiły się na niego chłopy z Jodłowej jak gościńcem do domu wracał. Coś im tam na targu dopowiedział, kogoś wytarmosił. A że w Jodłowej lud strasznie honorowy i takiej obrazy płazem puścić nie mógł, toteż za rogatkami Pilzna na Antka się zasadzili, żeby jemu tę jodłowską sprawiedliwość wymierzyć. Jak Antek nadszedł chwiejnym krokiem, bo wcześniej do karczmy zaszedł gardło przepłukać, wyskoczyli na niego i huzia! Lać go zaczęli. Gębę mu porządnie obili, grzbiet drewnianymi kijami przetrzepali, i ledwie żywego koło drogi zostawili.

Leżał Antek i zdawało się, że duch z niego całkiem już ujdzie, albo wilki lub jakieś psy dzikie życia go do reszty pozbawią. Krew z niego nosem i uszami szła, tak, że koło głowy czerwona kałuża powstała. W tamtej chwili bliżej był śmierci niż życia. Czasem, jak mu jakaś myśl świadoma do głowy przyszła to się już z tym światem żegnał i miłosierdzia Bożego przyzywał.

Noc już zapadła, chłodno się zrobiło, bo to jesień już późna była. Akurat Piotr Jakubiec z innej części Chotowej, tej bliżej Wisłoki do domu wozem wracał. Razem z nim Anulka, jego córka, jedynaczka jechała.
Dziewczyna z wozu zeskoczyła i aż cofnęła się ze strachu.
Piotr podszedł do niego. Antek dychał jeszcze, a powietrze malutką chmurkę pary wokół ust tworzyło. Jakby ta dusza, co w człowieku gdzieś w sercu siedzi właśnie opuścić go miała.

-Zostawmy go – zawyrokował ojciec. Nie nasza to rzecz, on i tak z życiem się żegna. Na nic tu nasza pomoc.
-Ale jak to tak, tatku !? Umierającego samego zostawić? Jak psa przy drodze? Toż to człowiek przecież!– zaoponowała Anulka. To nie po chrześcijańsku!

Uległ Piotr namowom córki i Antka prawie bez ducha na wóz włożyli i do domu zawieźli. Złożyli go w izbie, a Anulka wody na kuchni nagrzała i rany mu obmyła. Na pasy lnianą pościel podarła i rany mu obwiązała. Antek całkiem bez ducha leżał, i zdawało się, że jego dni już końca dobiegają. Czasem tylko świadomość mu wracała, ale tylko na parę chwil. Widział wtedy twarz Anulki o niebieskich oczach i słomianych włosach i myślał wtedy, że to jakieś anioły nad nim stoją. A anioły ze śmiercią o niego walczyły i szala walki o jego życie przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę.

Anulka czuwała nad nim w dzień i w nocy opatrując rany i wargi wodą zwilżając, bo pić Antek całkiem nie mógł. Żeby to na innego trafiło, to by pewnie z takiego pobicia nie wyszedł. Ale on uparcie trzymał się życia i po pewnym czasie świadomość do niego wracała. Któregoś poranka prawie całkiem do siebie przyszedł, a pierwszą rzeczą którą zobaczył była twarz Anulki co stała nad nim z kubkiem wody, który dla niego przyniosła. Antka ten widok, tak za serce chwycił, że znów zapadł w senność i chwilę dochodził do siebie.

Anulka była dziewczyną o delikatnej urodzie i charakterze ujmującym. Jej ciekawość świata sprawiła, że do dworu w Przyborowie ją wołano jako towarzyszkę dla dzieci państwa. Chłonęła tamten świat i wiedzę. Przy dworskich dzieciach nauczyła się czytać, a czasem nawet gazetę od państwa dostała i w domu ją ojcu i sąsiadom czytała. Chłopy słuchały jej ze zdumieniem i jeden przez drugiego mówili, że to nie może być prawda, żeby takie rzeczy w świecie były. Dla nich świat zaczynał się w chałupie, a kończył w Dębicy, czasem w Ropczycach lub niekiedy w Tuchowie gdzie do Matki Boskiej na odpusty chodzili. A gdzie indziej to niczego nie było, a gazety drukowane to były tylko na pokuszenie, ich zdaniem, robione żeby ludziom w głowach zamącić.

Dumny był Piotr ze swojej Anulki, co tak ponad swój stan chłopski rosła. Myślał on już o jakimś kawalerze dla niej, ale z tych chłopaków co w okolicy byli, żaden się mu się nie nadawał. Sama też Anulka nie śpieszyła się z zamążpójściem, bo im więcej świata poznawała tym bardziej żyć inaczej chciała.
Pewnego dnia rankiem Antek doszedł do siebie. Anulki akurat w domu nie było, bo zajęta robotą w obejściu była. Zwlókł się z łóżka, dziwiąc się, bo chałupy i obejścia nie rozpoznał. Usiadł na progu chałupy i twarz do słońca wystawił. Nagle, hen gdzieś daleko na horyzoncie słup dymu dostrzegł. Oczy przetarł zdumiony, bo dym ten przesuwał się jakby żywy był. Antek nigdy czegoś takiego nie widział, toteż zaraz myśl mu do głowy przyszła, że to piekło samo do niego jedzie, żeby duszę jego zabrać. Padł na ziemię i zaczął w myślach słów modlitwy szukać, żeby o ocalenie duszy błagać. Na ten widok Anulka nadeszła i bardzo się zdumiała.

-Diabeł, diabeł po mnie idzie! – wołał Antek dygocąc ze strachu i ręką na horyzont wskazywał.
-Żaden to diabeł, ino hajzybon – Anulka rzekła do niego. Hajzybon w dalekie strony jedzie i to on tak z komina kurzy!

CDN.

Shares