Stara Dębica

Królowa Jadzia ze „Stokrotki” cz. V. Pani Leokadia Mikołajkow

Leokadia Mikołajko

Jadwiga otuliła nieprzytomnego Kazia pokrwawionym prześcieradłem. Wzięła go na ręce, chociaż matka sama schyliła się po dziecko.
-Zostaw, ja poniosę – powiedziała do niej. Ty ledwie stoisz na nogach.
Kobieta nie oponowała. Przeżycia ostatnich godzin przygięły ją do ziemi.
-Chodźmy – powiedzieli chłopcy. To niedaleko. Tylko idźcie za nami, nie bokiem. Miny.
Wąska ścieżka wiodła między lejami po wybuchach, ruinami i wojennymi śmieciem jakie pozostało po walkach. Co jakiś czas mijali tabliczkę z ostrzegawczym napisemi. Malcy prowadzili jednak pewnie. Znali teren. Chodzili od piekarni na dworzec kolejowy z koszami pełnymi pieczywa co najmniej dwa razy dziennie.

Dębickie getto. Po wymordowaniu przesiedlonych tu Żydów hitlerowcy nakazali rozebranie wszystkich budynków na tym terenie.


– Co tak cuchnie ? – nagle spytała Jadwiga, gdy uszli kilkaset metrów.
– To Niemcy. Trupy. Zaminowali zabitych jak uciekali. Jeden z naszych chciał ich zakopać, ale go rozszarpało – tłumaczył dzieciak. Teraz nikt się nie odważy do nich podejść. Leżą tak. Ale nie są groźni, tylko śmierdzą.
W ciągu paru minut przeszli przez teren byłego getta i doszli do dużej kamienicy. Szary budynek wyróżniał się na tle innych zabudowań. Był solidny, murowany. Za nim widniała strzelista wieża kościoła. Podeszli do drzwi. Chłopaki otworzyli drzwi. Była na nich tabliczka z napisem Aleksander Mikołajko. Lekarz.
-Pani doktorowo! – krzyknęli. Pani doktorowo! Szybko!
Z wnętrza wybiegła kobieta w białym fartuchu. Spojrzała na nich. Nic nie trzeba było wyjaśniać.
-Dajcie go tutaj- wskazała szpitalne łóżko. Samuel, przynieś lampę! – rzekła do małego chłopca, który wyszedł z sąsiadującego pomieszczenia.

Dom w którym mieszkał doktor Aleksander Mikołajko i jego żona Leokadia przetrwał wojnę. Został rozebrany jakiś czas temu.


Kobieta delikatnie odwinęła prześcieradło. Dziecko wciąż było nieprzytomnie. Z ran sączyła się krew.
-Samuel, narzędzia! I kroplówkę! – chłopak posłusznie pobiegł do drugiego pokoju.
Pani doktor delikatnie wpięła wężyk zakończony igłą malcowi w żyłę na ręce. Na butelce z płynem widniały napisy w języku angielskim. Mama Kazia patrzyła na to wszystko przerażona.
-Wyjdźcie do poczekalni – powiedziała do Jadwigi. Tu nic nie pomożecie.
Opuścili pomieszczenie. Kobieta uklęknęła. Wyjęła różaniec i zaczęła się modlić.
-Matko Zawadzka, ocal mojego Kazia – szeptała ściskając paciorki. Ocal go. Całą wojnę czuwałaś nad nami, ocal moje dziecko – modliła się.


Jadwiga nie wiedziała co robić. Patrzyła na modlącą się matkę. Z oddali dobiegł gwizd parowozu. Chciała wracać do pociągu, ale nie miała sumienia zostawić tej nieszczęsnej kobiety. Została.
Po kilkunastu minutach drzwi otworzyły się.
-Zrobiłam co w mojej mocy. Tu więcej nie pomogę – powiedziała. Trzeba do szpitala, ale w Dębicy nie ma. Wszystko zniszczone. W Tarnowie jest, wojskowy. Tam pomogą. Trzeba się śpieszyć. Inaczej chłopak umrze.
-Jak do Tarnowa!? – załkała mama Kazia. Nie dojdę, sił nie mam.
-Ciężarówka z UNRY zaraz będzie wracać. Dziś rano przyjechali z pomocą do nas. Przywieźli leki, opatrunki. Z nimi pojedziecie – zwróciła się do Jadwigi. Samuel wołaj kierowcę! Szybko niech do mnie przyjdzie.
Chłopak poleciał gdzieś za budynek.
-Opatrzyłam rany i wyjęłam parę odłamków. Tych co były płytko. Ale jest kilka głębiej. Kilka przeszło na wylot. Jelita z pewnością poszarpane. W prawej ręce amputowałam dwa paluszki, w lewej jeden – tłumaczyła Jadwidze. Maria Najda wydawała się nieobecna. Ściskała w ręce różaniec i patrzyła nie wierząc, że to dzieje się naprawdę.
-To matka? – spytała Jadwigę.
-Tak – odpowiedziała.
-Ona sobie nie poradzi. Ty jedź z dzieckiem. Ona tu zostanie – zdecydowała pani doktor. Ty pojedziesz z chłopcem.
Pani doktor nazywała się Leokadia Mikołajko. Była żoną Aleksandra Mikołajko. Mieli dwóch kilkuletnich synów. Podczas okupacji na strychu swojego domu ukrywali grupę Żydów, którzy znaleźli u nich schronienie po ucieczce z dębickiego getta. Cała rodzina ryzykowała swoje życie, aby ocalić zupełnie obcych dla siebie ludzi.

Rodzina Mikołajkowów. Zdjęcie z czasów okupacji.


CDN.

Shares