Stara Dębica

Królowa Jadzia ze Stokrotki. Opowieść o dębickiej mordowni. Cz. 1.

Tak naprawdę nikt dziś nie pamięta jak doszło do powstania lokalu pod uroczą nazwą „Stokrotka”. Knajpa mieściła się w pożydowskim budynku przy dębickim Rynku. Przed wojną była tam karczma znana zwłaszcza okolicznym gospodarzom zajeżdżającym do miasta na cotygodniowy targ w środę. Napić się tam można było gorzałki, zakąsić słonym śledzikiem. Co bardziej zamożni mogli liczyć na bigos czy kaszankę z ziemniakami. Lokal był podły. Ciemny, pełen papierosowego dymu i woni wydychanego alkoholu. Ale klientów nie brakowało. Cenili sobie swobodę, przystępne ceny i towarzystwo sobie podobnych. Jego przedwojennym właścicielem był biedny Izraelita którego imienia dziś już nikt nie pamięta. Jeszcze parę lat po roku 1945 ktoś czasem wspominał imię owego karczmarza mówiąc, że był to Ojzer, innym razem Lajb. Czas jednak szybko płynął i w ludzkiej pamięci zacierało się imię dawnego karczmarza.

Gdy Rosjanie pogonili Niemców na zachód przez miasto przelewała się ludzka rzeka uciekinierów ze wschodu. Wyładowane ludźmi i ich dobytkiem pociągi sunęły torami, naprzemian z wojskowymi transportami. Jedni zostawali tutaj na dzień, dwa inni dłużej. Jeszcze inni nawet nie zauważali, że przejeżdżali przez jakieś zniszczone wojną miasteczko. Jechali dalej, bo tak ich losami kierowały wydarzenia na które nie mieli wpływu i mogli się im tylko poddawać. Prawdziwa żałość brała jak patrzyło się na tę ludzką nędzę, która wyrwana ze znanego sobie świata pchana była tam, gdzie nigdy z własnej woli się by nie wybrali. Z lękiem patrzyli na inny krajobraz, na pagórki na horyzoncie. Nawet rzeki im inaczej szumiały, bo ich były szerokie i wolne, a te tutaj w wąskich korytach płynęły szybko hucząc przy tym niepokojąco. Wszystko było inne, obce. Chociaż kiedyś jeden z takich wygnańców wzruszył się mijając jakąś poddębicką stację.


– Pies szczeka po polsku – wzruszył się szczerze słysząc ujadanie jakiegoś Burka czy Azora. Może i my tu swoje miejsce wśród rodaków odnajdziemy.
Jeden z takich transportów zatrzymał się któregoś dnia na stacji w Dębicy. Kolejarze uzupełniali wodę w parowozie, a ludzie z zaciekawieniem wyglądali ze swoich wagonów patrząc na nieznane im miasto. Zakręciło się koło nich zaraz kilka przekupek oferując do sprzedaży bułki z kiełbasą, butelki orenżady i inną żywność. Kolejarze powiedzieli ludziom, że postoją tu kilka godzin, więc ci chętnie wyszli z wagonów by rozprostować nogi i zobaczyć te strony w które los ich przygnał. Z jednego z nich zgrabnie wyskoczyła kobieta i rozejrzała się ciekawie. Sam dworzec i otoczenie nie budziło zainteresowania, ale za nim widać było zabudowania miasteczka. Wiedząc, że spędzi tu kilka godzin ruszyła w ich kierunku. Był początek jesieni 1944 roku.
Tak po latach opowiadano o pierwszych chwilach Królowej Jadzi w Dębicy. Ona sam nigdy tego nie potwierdziła, ale byli tacy co wiedzieli lepiej, a im zawsze wierzono.
cdn.

Shares