W latach 70 i 80- tych na dębickich osiedlach po podwórkach i ulicach uganiały się setki dzieciaków. Nie inaczej było też na os. Głowackiego, potem przemianowanej na Chłędowskiego a dziś noszącej imię Konarskiego. Nie wiadomo kiedy pojawiła się plotka, że na ulicach wokół osiedla czyli obecną ulicą Kolejową, Głowackiego i Konarskiego widziano czarną wołgę, która wyłapywała dzieci. Na osiedle padł blady strach.
To były inne czasy. Karą dla dzieci był zakaz wyjścia na podwórko i pozostanie w domu. Gromady rozkrzyczanych dzieciaków latały po osiedlowych uliczkach i placach całymi dniami i nierzadko – zwłaszcza latem – nocami. W czasie roku szkolnego lekcje odbywały się jeszcze w sobotę, więc nie było weekendu i całego dnia na szaleństwa na polu – jak to się wciąż u nas mówi – ale zostawały całe popołudnia. Świetną zabawą i testem odwagi było przeczołgiwanie przez właśnie budowany kanał ciepłownicy doprowadzający ciepło do bloków ze Stomilu. Nierzadko ktoś utykał gdzieś pośrodku i krzyczał wniebogłosy, ale musiał sobie radzić sam – i najczęściej dawał radę. Aktem odwagi było wyjście na dach śmietnika i zeskoczenie z niego na trawnik – nie wszystkim się udawało. Ręka czy noga w gipsie u tego czy tamtego dzieciaka to była norma a nawet powód do dumy. A gipsowy opatrunek świetnie nadawał się do pisania mniej lub bardziej głupich napisów czy rysowania zabawnych rysunków, które surowym rodzicom mniej się podobały.
W zimie oblegane były dwie górki – jedna przed blokiem, który obecnie nosi nr 16, a kiedyś miał nr 8 i znajduje się na terenie przedszkola nr 2, druga przed blokiem nr 7, dziś noszącym nr 39. Na placach przed tymi blokami zimą wylewano wodę, która tworzyła super lodowisko, gdzie setki dzieciaków bawiło się na łyżwach.
Latem rozpoczynało się rowerowe szaleństwo – jak ktoś rower miał – lub zabawy na budowach np. na obecnym osiedlu Fredry. Tam w nowo powstających blokach mali Czterej Pancerni walczyli z przeważającymi siłami wroga i oczywiście zawsze nasi wygrywali.
W którymś roku nagle gruchnęła wieść, że wokół osiedla krąży czarna wołga i porywa dzieci. Na dzieciaków padł blady strach. Na kilka dni z ulic i placów zniknęły tłumy rozkrzyczanych kilkulatków, których wcześniej było pełno w każdym kącie. Na ławkach przed klatkami na ucho opowiadano sobie, że ten lub tamten został porwany i w gazetach ma być o tym pisane – a wtedy prasa była potęgą – i w ogóle to nic nie wiadomo a milicja szuka tej wołgi, ale jej nie znalazła. Krążyły różne opowieści co potem się działo z tymi porwanymi. Były różne, ale wszystkie były straszne. Czarna Wołga była nieuchwytna.
Dziś tamte dzieciaki to już dorośli ludzie. Ale pewnie żaden z nich nie da głowy za to, że tej wołgi rzeczywiście nie było.