Stara Dębica

My pokolenie 40+! W wakacje do domu zaglądaliśmy rzadko, żywiliśmy się tym co znaleźliśmy na działkach i znaliśmy co najmniej dziesięć sposobów usuwania krwi z ubrań! Z nami się nie zadziera!

Urodziliśmy się w latach 80-tych i nasze dzieciństwo przypadło na czas gdy nie było telefonów komórkowych, fast foodów, a nasi rodzice nie bali się nasz wypuszczać „na pole”. Korzystaliśmy z tej wolności spędzając wakacje nad Wisłoką, u babci na wsi lub na naszych osiedlach wybierając się na okoliczne polach szukając czegoś do jedzenia. My dzieciaki ze Świerczewskiego, Matejki, Głowackiego, Konarskiego, Manifestu Lipcowego, Tuwima, Robotniczej, Cmentarnej, Rzeszowskiej i osiedla Słonecznego. My wiemy jak smakuje prawdziwe wakacyjne dzieciństwo!

Gdy mieliśmy po kilka lat najgorszą karą jaka nas mogła spotkać to był zakaz wyjścia na podwórko. Tam czekali na nas koledzy i koleżanki. Graliśmy w piłkę do upadłego, dziewczyny skakały przez gumę, a mniejsze dzieciaki bawiły się w piaskownicy. Kiedy przycisnął nas głód wybieraliśmy się na „opendy” czyli ogałacaliśmy okoliczne działki czy podmiejskie pola z wszystkiego co dało się zjeść. Dojrzewające jabłka, gruszki czy śliwki były naszym pożywieniem.

Jeśli zdarzyło się natknąć na pole truskawek, krzaki porzeczek lub nawet małe ogórki byliśmy jak szarańcza – nic nie ocalało. Zajadaliśmy wszystko. Polowali na nas działkowicze, okoliczni rolnicy, ale z marnym skutkiem. Byliśmy wysportowani, szybcy i zdeterminowani. Uciekając wskakiwaliśmy w najgorsze zarośla, rozbiegaliśmy się jak stado kuropatw – każde w swoją stronę i nasi prześladowcy zdezorietowani nie wiedzieli kogo łapać. Znaliśmy dziesiątki sposobów tamowania ran na rękach czy nogach używając liści babki czy krwawnika, lub polewając ją zimną wodą. Rodzice nie przejmowali się naszymi poobijanymi rękami czy kolanami. Te siniaki i zaschnięte rany wśród naszych kolegów były jak żołnierskie ordery świadczące o tym, że nasze życie jest pełne przygód i niebezpieczeństw. Znaliśmy co najmniej dziesięć sposobów usuwania plam krwi z ubrań, bojąc się reakcji rodziców, gdyby dostrzegli na nich te widoczne ślady naszego niebezpiecznego życia.

Podczas wakacji do domu wracaliśmy rzadko. Gdy wychodziliśmy rano nie było nas cały dzień. Nie było zagrożeń, a jedyne czego się baliśmy to „czarna wołga”, która – jak wierzyliśmy- porywała dzieci i wywoziła w nieznanym kierunku. Gdy byliśmy głodni karmiły nas mamy kolegów lub koleżanek częstując kanapką lub bułką kupioną w osiedlowym sklepie. Czasem sprzedawaliśmy znalezione butelki, wcześniej myjąc je w rzeczce płynącej koło osiedla. Za tych parę groszy mogliśmy kupić oranżadę, bochenek chleba lub butelkę mleka co zaspokajało nasz głód i pozwalało nam przetrwać do wieczora, kiedy musieliśmy wrócić do domu.

Na naszych osiedlach nie było chyba takiego drzewa na które nie udało nam się wjeść. Zdobywaliśmy najbardziej rozłożyste dziko jeszcze rosnące pomiędzy blokami grusze, orzechy czy jabłonie. Te drzewa pozostały po dawnych gospodarstwach, na ziemiach których wybudowano nasze osiedla. Dziś je wycięto, ale wciąż o nich pamiętamy. Wiedzieliśmy na których drzewach zakładają gniazda ptaki, a jeżeli któreś z piskląt wypadło z gniazda opiekowaliśmy się nim całą paczką znosząc mu dżdżownice, łapiąc owady i starając się wychować go do wieku dojrzałego.

Testem odwagi i zręczności było wspięcie się na dach altanki śmietnikowej, których po kilka stało na każdym osiedlu. Czasem ktoś spadał z nich i łamał rękę lub nogę, ale potem z dumą nosił gips na którym z chęcią wypisywaliśmy różne hasła, nie zawsze akceptowane przez rodziców.

W upalne dni wybieraliśmy się na Wisłokę. Tam opalaliśmy się na dzikich plażach i pływaliśmy w rzece, która niosła ze sobą resztki piór z Zakładów Drobiarskich, czasem wnętrzości zwierząt i generalnie nie pachniała zbyt dobrze. Łapaliśmy ryby w rzece, które potem piekliśmy na ogniskach. Bywaliśmy tam długie dnie.

Czysta woda była „na Dołkach” czy Żwirach gdzie szło się przez Most Żelazny, co oczywiście było zabronione. Czasem tej nielegalnej przeprawy pilnowali „sokiści”, ale gdzież mogli oni złapać młodych, wysportowanych dzieciaków!

My pokolenie 40 + mamy swoją przeszłość i historie. Poradzimy sobie w każdych warunkach, bo dzieciństwo nas życiowo zahartowało. Dziś jako dorośli już ludzie pokonujemy liczne życiowe trudności o których inne narody nawet nie przypuszczają, że istnieją. My pokolenie 40 +! Z nami się nie zadziera!

Shares