Edward Brzostowski, za czasów gdy był szefem „Igloopolu” bardzo często podróżował do Warszawy załatwiać różnie dębickie problemy. Pewnego razu jechał tam całą noc, a gdy dotarł do Sejmu, zanim ruszył do rządowych salonów postanowił razem z kierowcą zjeść śniadanie w przysejmowej, warszawskiej restauracji.
-Jechaliśmy długo, a w tamtych czasach nie było tyle przydrożnych barów czy restuaracji jak obecnie – wspomina były kierowca dyrektora „Igloopolu”-u. Gdy dotarliśmy do Sejmu Szef dał mi klucz do swojego pokoju i kazał iść się przespać, ale wcześniej zabrał mnie na śniadanie.
W eleganckim, luksusowym lokalu obsługiwał ich usłużny kelner, w czarnym garniturze i białym ręczniczku przewieszonym przez ramię. Uprzejmie zapytał czego goście sobie życzą.
-Parówki z pieczywem, kawę i chleb – zamówił szef KRP „Igloopol”.
Parówki, które były w ofercie restauracji były iglopolowskiej produkcji, długie i cienkie – była to wówczas nowość na PRL-owskim rynku, dla wielu cenniejsza niż złoto. Goście zamawiali je rzadko, bo cena była wysoka.
-A ile tych paróweczek dla Panów – pytał uprzejmie kelener. 10, 20 deko?
Edward omal się nie zagotował się na te słowa. Ci którzy go pamiętają wiedzą, że był on słusznego wzrostu i lubił poucztować. Jego kierowca też był wielkim mężczyzną, który też porządnie zjeść potrzebował.
-A czy wyglądamy na ułomków !?- huknął na kelnera pokazując na swoją i kierowcy posturę. Dawaj pan po kilogramie na każdego! – rozkazał.
Kelner złapał się za głowę i poszedł na zaplecze realizować to niezwykłe zamówienie. Po chwili na stół podał dwa talerze ze świeżo ugotowanymi parówkami.
Wieść gminna niesie, że potem gdy tylko w progi owej restauracji na śniadanie zachodzili goście z Dębicy kelnerzy, którzy poznali już z kim mają do czynienia, nie pytając mówili: -Dla panów to co zwykle? Serdecznie zapraszamy! I wskazywali najlepszy stolik w lokalu.